EMIGRACJA, ŻYCIE NA ISLANDII

Różne oblicza Islandii, czyli rzecz o wielu stronach emigracji

Hej! Hæ!

W końcu mogę się z Wami ponownie przywitać! Tym razem będzie nie o podróżach, nauce, ale o życiu na emigracji. Do rozmowy zaprosiłam Agę, którą możecie znać z bloga Vikingaland.com oraz profilu na instagramie: agavikingaland.

Wybór nie był przypadkowy! Aga swoją przygodę z Islandią rozpoczęła już w 2014 roku, a dwa lata później zamieszkała na Wyspie. Od kilku lat dzieli się z nami swoim islandzkim życiem, pasją do biegania, a także udowadnia, że „ég tala ekki íslensku” (nie mówię po islandzku) nie jest dla niej!

Ponadto, jest jedną z autorek książki „Codziennie jest piątek. Szczęście po nordycku„.
Do kupienia tutaj.

Serdecznie zachęcam do obserwowania, sama jestem fanką jej twórczości już od dobrych kilku lat! Chyba nikt nie pisze tak pięknie o Islandii jak ona!


Cześć Aga,
obserwuję Twoje internetowe działania od dłuższego czasu, mocno kibicuję w biegowych osiągnięciach, a przede wszystkim w nauce islandzkiego, która chyba nie muszę wspominać, idzie Ci fenomenalnie!

Zaprosiłam Cię do rozmowy o wielu stronach emigracji, ponieważ łączy nas coś, czym raczej niewiele osób może się pochwalić – miłość do Islandii, która rozpoczęła się od wyjazdu w ramach programu Erasmus. Ty swoją wymianę odbyłaś w 2014 roku w Akureyri (Północna Islandia), ja trzy lata później w Reykjavíku. Obydwie zdecydowałyśmy się wrócić do miejsca, które nas oczarowało, Ty za swoją miłością, a ja ze swoją u boku.

Dzisiejszy temat nie będzie należał do łatwych, ale jestem przekonana, że po kilku latach życia na Islandii przedstawimy naszym czytelnikom dosyć szeroki wachlarz doświadczeń emigracyjnych, obraz islandzkiego społeczeństwa oraz jego relację z islandzką Polonią. 

Kiedy przeprowadziłaś się na Islandię na stałe? Czy Twoje wrażenia po przeprowadzce różniły się od tych podczas Erasmusa? (czy miałaś jakieś oczekiwania – mniejsze, większe)

Dominika: Moja wymiana odbyła się w drugiej połowie 2017 roku, byłam wtedy na drugim roku studiów. Praktycznie od samego początku wiedziałam, że to dopiero początek mojej przygody z Islandią. Postanowiłam wtedy nieco zmienić swoje plany edukacyjne i po obronie licencjatu przeprowadzić się na rok, dwa lata na Islandię. Moja decyzja nie była dyktowana pobudkami finansowymi, ale niezwykłym zauroczeniem Wyspą. Na islandię wróciłam niespełna dwa lata później. Niestety, z powrotem wiązały się pewne oczekiwania. Wszystko wyglądało znajomo, ale moje odczucia były inne niż podczas pierwszego razu, nie mogę nazwać tego zawodem, ale innym rodzajem doświadczeń – od teraz byłam zdana tylko i wyłącznie na siebie. Nie miałam szkoły, stypendium, musiałam znaleźć pracę i jakoś się utrzymać, no i jeszcze przeżyć pierwszą islandzką zimę, a ta w sezonie 2019/2020 nie była wcale łatwa! 

Aga: Na stałe przeprowadziłam się na Islandię w lipcu 2016 roku, dwa lata po zakończeniu erasmusowej wymiany. Zamknęłam studenckie zobowiązania i po niespełna dwóch tygodniach wylądowałam na wyspie. Kilka dni później rozpoczęłam pierwszą pracę, w kawiarni, do której mnie przyjęto jeszcze zanim wyleciałam z Polski, więc pod tym względem nie odczuwałam dodatkowego stresu. Miałam (i mam) przewodnika po tym nowym świecie w postaci mojego obecnego męża, Islandczyka. I choć znam te ulice sprzed lat, to patrzę teraz na Akureyri inaczej, jako na mój „ośrodek życiowy”, a nie oglądam miasteczka jedynie przez okulary sentymentów. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że nie miałam żadnych oczekiwań. Nie kochałam bowiem Islandii, nie spodziewałam się „lepszego życia”, nie przyjechałam bezpośrednio „za chlebem”. Przyjechałam z miłości, więc czułam jedynie ekscytację. Decyzja o przeprowadzce była podjęta bardzo emocjonalnie, bez rozpatrywania „za” i „przeciw”. Dopiero po jakimś czasie spędzonym na Islandii zaczęłam się mierzyć z konsekwencjami, pozytywami i trudnościami tej decyzji. 

Od wielu osób często można usłyszeć – „na Islandii można posługiwać się tylko językiem angielskim…”. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem? Pamiętasz pierwsze reakcje Islandczyków na to, że rozmowa przebiegała w języku angielskim, np. w miejscu pracy ?

Dominika: Zgadzam się, tylko jeśli chodzi o turystów i pierwsze miesiące życia. Większość Islandczyków porozumiewa się w języku angielskim, to ten język w większości słyszy się w centrum Reykjaviku. Zdecydowanie jest to efektem rosnącej popularności Islandii, nie tylko w kwestii turystycznej, ale też emigracyjnej. W pierwszych miesiącach mojej pracy w restauracji w centrum Reykjaviku, za każdym razem, kiedy mówiłam że nie wszystko jeszcze rozumiem, spotykałam się naprzemiennie z wyrozumiałymi lub niemiłymi reakcjami. Część osób pytała skąd jestem, poprawiała moje pierwsze zdania, kiedy inne na prośbę powtórzenia zdania po angielsku bardzo wymownie wzdychały lub taką prośbę ignorowały. Pomimo tego, że nauka islandzkiego od początku była moim zamiarem, to właśnie wtedy zrozumiałam, że moje życie stanie się zwyczajnie łatwiejsze. Oprócz spraw oczywistych jak rozumienie całego otoczenia, ludzie będą milsi, cierpliwi i bardziej wyrozumiali. W kolejnej pracy rozmawiałam już tylko po islandzku – komfort codziennego życia zmienił się o 180 stopni! Moją motywacją do nauki, poza chęcią asymilacji i zainteresowaniem samym językiem, były zdecydowanie niemiłe komentarze. Padały od samego początku, chociaż wtedy nikt mnie nie pytał od jak dawna jestem na islandii, a podstawowych zwrotów używałam już od pierwszych dni. Brałam udział w kursach, zadawałam dużo pytań, ćwiczyłam. Aż nagle, po kilku konwersacjach ludzie pytali ile czasu mieszkam na Islandii i nie mogli się nadziwić, że tylko 9 miesięcy. Wszystko super, ale takiego wsparcia potrzebowałam najbardziej w pierwszych miesiącach, nie kiedy zdążyłam się na niemiłe komentarze uodpornić. Oczywiście  była też ogromna grupa osób, które nie miały absolutnie żadnego problemu z rozmową po angielsku, ale mam wrażenie, że po islandzku rozmawia się jakoś milej i serdeczniej…

Doświadczyłam wielu niemiłych sytuacji, na które wtedy byłam po prostu psychicznie za słaba. W nieprzyjemny sposób żartowały dzieci, moi rówieśnicy, ale też osoby starsze. Dzisiaj wiem, że te osoby wykazały się zwykłą ignorancją i stanowiły jedynie część społeczeństwa islandzkiego. Pomimo tego, że mamy tendencję do utrwalania przykrych doświadczeń, to jestem wdzięczna za każdą wspierającą osobę, którą spotkałam na początku swojej językowej, ale też islandzkiej drogi. 

Aga: To, że zdecydowana większość Islandczyków zna język angielski, dla mnie nie oznacza wcale tego, że „można posługiwać się tylko językiem angielskim”. Tzn. można, ale właśnie – jaka będzie jakość tego życia? Też spotykałam się z przykrymi sytuacjami, mniejszego kalibru, ale często wystarczyło jedno spojrzenie, a Islandczycy już wiedzieli, że nie jestem stąd i zaczynali konwersację w języku angielskim. Od prawie 6 lat pracuję na stanowiskach sprzedawca-klient i jeśli dochodziło do nieprzyjemnych komentarzy, to tylko od klientów, przypadkowych osób, które zwyczajnie nie znają mojej historii, nie znają mnie. Miałam i nadal mam ogromne wsparcie od szefostwa i współpracowników, w każdym miejscu pracy, w którym byłam. Znają mnie lepiej, wiedzą, że jestem bardzo zainteresowana islandzkim społeczeństwem i tutaj żyję, a nie jestem tylko przejazdem, choć nie potrafię jeszcze powiedzieć na pewno, że Islandia to moje ostateczne miejsce na ziemi. Mieszkam w Akureyri, gdzie turystyka nie zdominowała jeszcze życia mieszkańców na tyle, że w restauracjach, czy innych punktach usługowych trudno porozumiewać się w języku islandzkim. Kiedy przyjeżdżam do Reykjaviku, zdarza się, że prawie nie komunikuję się po islandzku! 

O ile mi wiadomo Islandia nie ma dwóch języków oficjalnych, choć większość urzędowych pism można już od dawna wypełnić po angielsku, czy przeglądać stronę internetową banku po polsku. Osobiście jestem przeciwna „przyzwoleniu społecznemu” na porozumiewanie się jedynie w języku angielskim. Islandzki już napotyka na wiele przeszkód, głównie ze strony nowych technologii, bo Siri w języku wikingów nie odpowie nam na zadane po islandzku pytanie, niestety. Choć rozumiem, że specyfika Islandii jako celu milionów turystów powoduje, że rodowici Islandczycy nie są w stanie obsłużyć całej branży, dlatego potrzebuje pracowników z zewnątrz, którzy w ciągu jednego letniego sezonu, rozmawiając głównie z turystami, nie nauczą się języka. Nie będą mieli z kim praktykować. 


Na swoim Instagramie często mówisz po islandzku, i to jak mówisz! Czemu zdecydowałaś się na naukę tego, jak to mówią „egzotycznego” języka?

Dominika: U mnie zaczęło się od zwykłej fascynacji językiem. Sam fakt, że posługuje się nim niecałe 400 tysięcy osób brzmi całkiem zachęcająco. Później przyszła chęć asymilacji, „wsiąknięcia” w społeczeństwo. Jak wspomniałam wyżej, początki nie należały wcale do łatwych. Rok po przeprowadzce zmieniłam pracę – z restauracji w centrum do basenu na obrzeżach miasta, gdzie turyści to raczej rzadkość. Wtedy zrozumiałam, że praca w takim miejscu to moja szansa na szybką naukę i jak dotąd była to najskuteczniejsza metoda. Na angielski przełączam się naprawdę w ostateczności i nawet denerwuję się, jeśli Islandczyk zaczyna rozmowę w tym właśnie języku (co za ironia!). Co ważne, znając język o wiele łatwiej było mi wybronić się w sytuacjach spornych z niektórymi klientami. Warunki czasem bywały ekstremalne, nazwijmy to ładnie „przyspieszonym kursem islandzkiego”. W sierpniu 2021 rozpoczęłam jednoroczny dyplom z języka islandzkiego na Uniwersytecie, żeby skupić się na nauce gramatyki, poprawnej wymowy i akcentowania. 

Aga: Fakt, że włada nim tak mało osób działa na mnie wręcz odpychająco niż zachęcająco, niestety! 

Jednakże wydawało mi się to oczywiste, że przeprowadzając się na Islandię i mieszkając z osobą, która również w życiu codziennym posługuje się tym językiem, chcę się nim posługiwać. Dodatkowo mieszkam na północy Islandii, gdzie turystyka nie jest rozwinięta w takim stopniu jak na południu i nie ma tutaj aż tylu imigrantów. Komunikatywny poziom języka islandzkiego jest bardzo często wymagany przy rekrutacji do prac z klientem.

W przeszłości studiowałam romanistykę, więc nauka języków obcych to coś, co robię przez lata. Wiedziałam, że nie jestem tutaj na sezon, lub dwa. Być może nawet nigdy stąd nie wyjadę, więc zaczęłam przyswajać islandzki od pierwszego dnia. Nie była to zorganizowana szkoła domowa z książkami u boku, czy wyznaczona godzina w tygodniu z native speakerem. Sama praca była codzienną szkołą i praktyką. Przeglądałam gazety, oglądałam wiadomości. Zapisałam się na kurs po ponad miesiącu na wyspie i okazało się, że sporo już przyswoiłam! Ukończyłam cztery stopnie i uznałam, że to mi wystarczy do komunikatywnego wyrażania siebie. Z wymową nie miałam nigdy problemu, ale nadal nie odmieniam wszystkiego poprawnie, choć na Instagramie staram się, by błędy były minimalne lub omijam zręcznie bardziej skomplikowane konstrukcje gramatyczne. Jak wspomniałaś, praca w miejscu mało turystycznym był ekspresowym kursem islandzkiego, dla mnie również. Zawsze pracowałam z Islandczykami i nikt nie dawał mi taryfy ulgowej, zwracano się do mnie najpierw po islandzku, a potem dopiero po angielsku, jeśli czegoś nie zrozumiałam.

Na Islandii mieszka ponad 20 tysięcy Polaków –  to prawie 7% społeczeństwa islandzkiego. Jesteśmy też najliczniejszą mniejszością narodową na Wyspie. Jakich reakcji dot. swojego polskiego pochodzenia doświadczyłaś?

Dominika: Od samego początku mieszkam w Reykjaviku, mieście które jest mieszanką wielu kultur. Kiedy jeszcze nie byłam w stanie przeprowadzić całej rozmowy w języku islandzkim, prawie za każdym razem padało pytanie o moje pochodzenie. Za każdym razem dumnie odpowiadałam, że z Polski. Podczas Erasmusa, każdy wydawał się zaciekawiony, pytał czemu akurat wybrałam Islandię jako miejsce do nauki. Nie byłam wtedy świadoma, że jest nas aż tak wielu na Wyspie. To dlatego tak bardzo uderzyła mnie zupełnie inna reakcja niektórych osób dwa lata później. Kiedy po mojej odpowiedzi raczej szybko ucinali dalszą rozmowę, zrozumiałam, że od teraz jestem postrzegana jako jedna z tysięcy osób, która przyjechała tutaj „za pieniądzem”. Tak bardzo nie chciałam być oceniania przez pryzmat grupy czy krzywdzących stereotypów, że zastanawiałam się nad zmyśleniem mojej narodowości, a jestem bardzo dumna ze swojego pochodzenia. W końcu na takie pytanie zaczęłam odpowiadać przygotowaną islandzką formułką „pochodzę z Polski, tak wiem, jestem tutaj jedną z wielu”. Aż pewnego razu pewien Islandczyk przerwał mi zaraz po wypowiedzianym zdaniu i spytał, czemu to mówię, odpowiedziałam wtedy, że to moja metoda na uniknięcie niemiłych komentarzy. Wtedy on odpowiedział: „Osoby, które źle się do Ciebie odnoszą ze względu na to skąd pochodzisz, to zwykli rasiści, nie przejmuj się nimi”.  Chociaż te słowa wydawać się mogą oczywiste, utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie mogę odpowiadać za każdego z islandzkiej Polonii. Mogłoby się wydawać, że te nieprzyjemne sytuacje to już przeszłość, to niestety walka z krzywdzącymi stereotypami to codzienność, ale chyba jak w każdym kraju… 

Aga: Podczas Erasmusa nie miałam żadnych kontaktów z miejscową ludnością, poza moim mężem, który spotykał się z naszą erasmusową grupą, pomagał, był naszą dobrą islandzką duszą. Zawsze się śmieję, że jest dość zeuropeizowany 😉 Inni studenci w ogóle się nami nie interesowali. Wiedziałam, że na Islandii jest wielu Polaków, ale nie wiedziałam, że aż tylu. Uderzyło mnie to dopiero podczas wyjazdów na południe. Pamiętam jedno niedzielne popołudnie w Kringlanie, które niczym nie różniło się od wizyty w polskim centrum handlowym! 

Zacznę od tego, iż dla mnie obywatelstwo czy pochodzenie nie jest żadnym powodem do dumy. Nie mam na nie wpływu, podobnie jak na kolor oczu. To, że urodziłam się w Polsce jest faktem, odnotowanym w akcie urodzenia, a nie powodem do specjalnych uczuć.

Dlatego też denerwowałam się, kiedy wrzucano mnie do jednego worka ze stereotypami. Pewnego razu jedna starsza Islandka powiedziała wprost, że jestem pewnie z Polski. Gdy zapytałam po czym to poznała, odpowiedziała: Bo tak wyglądasz. Byłam w lekkim szoku dwa dni. Obecnie otrzymuję pozytywne komentarze na temat mojej dość dobrej znajomości islandzkiego, ale niestety nierzadko Islandczycy wymagają ode mnie tłumaczenia się za moich rodaków, którzy mieszkają na wyspie ponad dekadę i nie mówią ani słowa. A ja zwyczajnie nie znam ich sytuacji, więc nie potrafię odpowiedzieć na ich pytanie „dlaczego tylu Polaków nie mówi po islandzku”. Ja akurat mam na to czas i zasoby, i póki co, chęć.

Czy uważasz, że na Islandii obecna jest ksenofobia ? Jeśli tak, to jak w Twojej opinii koresponduje on z popularną opinią Islandii, jako kraju tolerancyjnego, opowiadającego się za szeroko pojętym równouprawnieniem i akceptacją?

Ksenofobia – niechęć, wrogość wobec cudzoziemców;

Dominika: Uważam, że na Islandii przejawy ksenofobii są obecne, ale pod dziwną postacią. Odnoszę wrażenie, że ukryte są pod maską kraju cieszącego się opinią tolerancyjnego i chwalącego się równouprawnieniem na wielu płaszczyznach. Myślę, że o ile ciężko dostrzec to w turystyce, to łatwo można się o tym przekonać po kilku miesiącach życia. Islandczycy faktycznie są społeczeństwem, w którym słowo „akceptacja” jest bardzo istotne. Nie mówię tylko tutaj o tolerancji w znaczeniu LGBTQI+, ale akceptacji różnych sylwetek, stanowisk w pracy, zarobków. Nikogo nie interesuje tutaj jak wyglądasz, co ubierasz, jakie masz wykształcenie. Równouprawnienie w każdej dziedzinie życia to także słowo klucz. Niestety, pod pozorami tej wszechobecnej tolerancji, często kryje się rasizm i ksenofobia w najczystszej postaci. Nie będę przytaczać krzywdzących komentarzy, bo na równi z nimi usłyszałam też wiele przychylnych. Polacy na Islandii „cieszą” się różną opinią – albo nas kochają, albo nieco mniej (łagodnie to ujmując).

Aga: Islandczycy wcale nie są tacy otwarci, na jakich się wydają. Choć to bardzo mocne uproszczenie, ale wystarczy spojrzeć, gdzie jeżdżą na wakacje, czy co jedzą. Są mało otwarci na świat. Niestety zauważyłam, że jeśli jesteś np. ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec, to jesteś „cool”. Islandczycy nie mają wtedy problemu z rozmowami w języku angielskim, są bardziej przychylni do utrzymywania tej znajomości np. poza miejscem pracy. Z nami bywa różnie. Bo my tylko tu pracujemy i jesteśmy „obok” Islandii mając polskich znajomych i oglądając polską telewizję podjadając kabanosy kupione w polskim sklepie. 

Równouprawnienie jest ważne, ale w momencie, gdy zastanawiam się, czy pozostanie przy moim polskim nazwisku jest dobrym pomysłem w świetle islandzkiego rynku pracy – to nie wiem, czy faktycznie jest ono aż tak dominującą wartością na Islandii. 

Czy są jakieś zachowania lub przyzwyczajenia Islandczyków, za którymi niespecjalnie przepadasz?

Dominika: Mam takie swoje trio – głośne bekanie, głośne przełykanie zawartości nosa oraz kładzenie nóg na stół/krzesła (w butach!) w miejscach publicznych. Kiedyś bardzo denerwowało mnie, kiedy podczas rozmowy słyszałam „HA?” * , brzmiało dla mnie zbyt pretensjonalnie. Teraz już to zaakceptowałam, chociaż sama używam go tylko czasem formie żartu. 

* „Ha” jest wyrażeniem kolokwialnym, którego można użyć kiedy nie zrozumiemy, co powiedział nasz rozmówca. Wymawiamy je z pretensjonalnym brzmieniem, ale nie jest obraźliwe. Nie jestem fanką tego słowa, więc po prostu pytam, co ktoś powiedział lub czy może powtórzyć. 

Aga: Ja nadal nie mogę przyzwyczaić się do „Ha?” ! Po czym przylatuję do Polski i rozmawiając z rodziną sama tego używam i to często nieświadomie! Wolę wersję Hvað sagðir þú, czyli co powiedział_ś, jeśli sama czegoś nie zrozumiałam, bo nie wyobrażam sobie rzucić klientowi w twarz Ha? 😉 Bekanie i wszelkie odgłosy pochodzące z ludzkiego wnętrza faktycznie nie są przyjemne. 

Wśród Islandczyków są pewne zachowania, które mnie dziwią, nie to, że za nimi nie przepadam, bo generalnie co mi do tego, ale nadmierny konsumpcjonizm, rozrzutność i ich nieustanne zdziwienie, że poza Hiszpanią i Florydą istnieją inne kierunki wakacyjne. Kiedy polecieliśmy do Włoch musieliśmy się „tłumaczyć” dlaczego nie Teneryfa, co wydało mi się kuriozalne 😉 

Czy udało Ci się nawiązać bliższe relacje z Islandczykami poza pracą ?

Dominika: Niestety nie, a jeśli tak to przeważnie pochodzili z międzynarodowych rodzin i większość życia spędzili w innym kraju. Wszelkie propozycje wspólnego wyjścia kończyły się albo na jednym spotkaniu, albo na obietnicy kawy/piwa, do których nigdy nie doszło. Chyba jeszcze nie trafiłam wystarczająco dobrze. Moje grono znajomych to raczej Polacy lub osoby z innych państw poznane w pracy lub na kursach językowych. 

Aga: Poza islandzką rodziną niestety nie nawiązałam bliższych relacji, ani z Islandczykami, ani osobami innych narodowości z kilkoma nielicznymi wyjątkami, które można policzyć na palcach. Mężowi w pracy idzie lepiej, ale właśnie: tylko w pracy.

Co lubisz w islandzkim podejściu do życia? Czego według Ciebie powinniśmy się od Islandczyków uczyć?

Dominika: Swoją listę zacznę od powiedzonka „þetta reddast”, które tłumaczy się mniej – więcej jako „wszystko jakoś się ułoży”, lecz jego wydźwięk jest znacznie pogodniejszy od polskiego „jakoś to będzie”. Islandczycy nie dostają zbyt wiele słonecznych dni w roku i dzięki temu doceniają każdy promyk słońca. Poza tym dla nich nie ma złej pogody, znajdują aktywności na każdą porę roku. Znacie słynne powiedzenie „nie ma złej pogody, są złe ubrania”? To zdecydowanie motto tutejszej społeczności. Jak wspominałam wyżej w Islandczykach lubię brak nadmiernego zainteresowania życiem innych ludzi. Nikt nie pyta o Twoją pracę, zarobki, wykształcenie, nikt nie komentuje też Twojej wagi. Wierzcie lub nie, ale kiedy tylko przyjeżdżam do Polski to ostatnie znajduje się raczej na samej górze listy pytań. Islandczycy powiedzą Ci raczej – super dziś wyglądasz, świetne ubranie. W Polsce na szczęście powoli się to zmienia, ale myślę że ten problem jest jeszcze u nas zbyt głęboko zakorzeniony. Na Islandii nie używa się oficjalnych tytułów, do wszystkich zwracamy się bezpośrednio, nie ma takiej hierarchii społecznej, jaką znamy w Polsce. Chociaż czasem lubię tą polską formalność, to nie obraziłabym się gdyby zniknęła, ale taka zmiana też potrzebuje czasu, bo czy wyobrażacie sobie zwrócić się do profesora w mailu po imieniu (o zgrozo!) pomijając wszystkie tytuły i wyrazy uznania na końcu?

Mały dodatek ode mnie – jestem fanką mnogości islandzkich powitań i podziękowań, pomimo braku słowa „proszę”.  Czasami zastanawiam się czy nie znam ich już więcej niż po polsku!

Aga: Zgadzam się ze wszystkim o czym wspomniałaś. Szczególnie upodobałam sobie zwracanie się po imieniu do wszystkich, które w Polsce wydaje mi się, że nigdy nie będzie miało prawa bytu. Od Islandczyków powinniśmy uczyć się przede wszystkim solidarności i szacunku. Przeglądając komentarze w Internecie, odkąd zaczęłam rozumieć wystarczająco dobrze po islandzku, zauważyłam, szczególnie w pandemicznych czasach, że polski i islandzki trolling to dwie odrębne planety! Podam jeden przykład. Niemal codziennie regionalny oddział policji podaje na swoim profilu na Facebooku liczbę osób w izolacji pod danym kodem pocztowym. Zachęcają do przestrzegania osobistego reżimu sanitarnego, życzą chorym zdrowia.

Wiecie, jakie komentarze zostawiają Islandczycy pod tymi wpisami? „Takk fyrir. Gott að fylgjast með. Gott að vita”, czyli Dziękuję, dobrze śledzić sytuację, dobrze wiedzieć. Żadnego negatywnego słowa, nie wspominając o przekleństwach i bluźnierstwach. Tymczasem jak takie komentarze wyglądają w Polsce? 


Islandzkie baseny to zdecydowanie miejsca, które darzę szczególnym sentymentem. Pokazują, że tak samo jak w środku, na zewnątrz też jesteśmy inni, ale jednocześnie każdy z nas jest człowiekiem, czyli tak naprawdę jesteśmy równi i każdy z nas zasługuje na szacunek. Nie ma we mnie żadnego wstydu, wręcz cieszę, że mogę się tak bezkarnie rozebrać w miejscu publicznym! Jakkolwiek to brzmi, ale to bardzo oczyszczające ze wszelkich kompleksów. Dla osób, które nie wiedzą wyjaśniam, iż przed wejściem na basen i włożeniem stroju kąpielowego, należy wziąć dokładny prysznic. 

Jakie islandzkie zwyczaje zaadoptowałaś?

Dominika: Moje top to miłość do basenów (tylko zewnętrznych, najlepiej w środku zimy), miłość do skyru o każdym smaku i duma, ze wszystkiego co islandzkie. Islandczycy tak pięknie potrafią cieszyć się każdym osiągnięciem, bez znaczenia czy jest to odzyskanie niepodległości, czy awans w turnieju sportowym. Przyznaję się też do uwielbienia dla tak popularnych na Islandii ofert 2 za 1 – oj tak Islandczycy lubią trwonić pieniądze, ale jednocześnie oszczędzać każdą koronę na jedzeniu! Dodatkowo jako kobieta, dzięki magicznym basenowym prysznicom, nauczyłam się akceptować swoje ciało. 

Aga: Litry czarnej kawy z przelewu – zdecydowanie! Nieważne o jakiej porze dnia. Na baseny chciałabym chodzić częściej, czasem mam jednak problem ze spakowaniem torby i rezygnuję w głowie z tego pomysłu 😉 Również kocham skyr, skyrkakę, czyli sernik na zimno ze skyru. Coraz częściej w piątkowe wieczory jemy na kolację pizzę, bo to właśnie o tej porze Islandczycy najczęściej ją przygotowują, choć chętniej zamawiają. Staram się przystosować do islandzkich warunków pogodowych. Jako aktywny biegacz inwestuję sporo pieniędzy w dobre ubrania, przeważnie islandzkich marek, bo przecież „nie ma złej pogody”. W noc sylwestrową oglądam, jak wszyscy Islandczycy, Áramótaskaupið, czyli program satyryczny podsumowujący mijający właśnie rok.

Jakie masz plany co do Islandii? Wiem, że Twój mąż Ari to Islandczyk, ale czy rozważaliście kiedyś przeprowadzkę wewnątrz Islandii lub wyprowadzkę z Wyspy ?

Dominika: Jeśli o mnie chodzi, Islandia miała być przystankiem przed kolejnym etapem edukacji, tym razem w Danii. Mój pobyt nieco się przedłużył, ale planuję rozpocząć studia w sierpniu tego roku, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Wiem jednak, że z Islandią nie żegnam się na zawsze, choć ciężko mi w tym momencie decydować o mojej przyszłej relacji z Wyspą. 

Aga: Jedynym moim planem jest tak naprawdę brak planu. Chciałabym tutaj jeszcze wytrzymać prawie 1,5 roku, by móc starać się o islandzkie obywatelstwo. Nie chciałabym mieszkać w innym miejscu na Wyspie, choć być może wtedy byłaby jakaś szansa na życie towarzyskie. Ale na południe, poza lotniskiem, nic mnie nie ciągnie… Akureyri ma najlepszą pogodę! Myślę, że prędzej wyjechalibyśmy z Islandii niż znaleźli się w okręgu stołecznym.

Przechodzimy do ostatniego pytania, chociaż nie wiem czy będzie najłatwiejsze…

Czy życie na Islandii faktycznie ma tyle zalet?

Dominika: Na to pytanie niestety nie odpowiem jednoznacznie. Islandia bywa słodka, często jednak jest też bardzo gorzka, tak jak lukrecja oblana czekoladą. Dopiero po czasie odkrywamy to najprawdziwsze wnętrze. 
Emigracja absolutnie nie jest łatwym procesem, ona tylko bywa przyjemna. Przeprowadzka to wyjście poza swoją strefę komfortu, wejście w nową kulturę, nowy język, to codzienna walka z nie zawsze sprzyjającymi warunkami życiowymi i pogodowymi, walka ze stereotypami i uprzedzeniami. To tęsknota za znanym klimatem, kulturą i ukochanym jedzeniem, ale także za rodziną i przyjaciółmi, za tym co znane. 
Emigracja to nie tylko piękne krajobrazy widoczne w intagramowej galerii, to codzienna ciężka praca, psychiczna i fizyczna, droga do miejsca, w którym będzie nam już nieco łatwiej. Nie zapominajmy, żeby przed wystawieniem osądów, zapytać innych o ich emigracyjną historię, bo ile ludzi, tyle powodów i historii. Jeśli zaś o mnie chodzi, to staram się akceptować Islandię nawet w tej słodko-gorzkiej odsłonie, bo wiecie wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Czy Islandia to moje miejsce na ziemi? Tego nie potrafię stwierdzić nawet po 2,5 roku od przyjazdu. Ile tak naprawdę musi minąć minimum czasu,zanim poczujemy, że w pełni przynależymy do społeczności? Wiem jedno – Islandia nauczyła mnie rzeczy, które za które zawsze będę jej wdzięczna, rzeczy które na nowo zdefiniowały to, kim dzisiaj jestem.

Aga: Ma zalety, ale czy aż tyle? Nie powiedziałabym. Islandia ma pewien wykreowany wizerunek, właśnie dość instagramowy i idylliczny. Nie wiem ile czasu musi minąć, by zasymilować się z tutejszą społecznością, nawet ja, znająca komunikatywnie język islandzki, uważam, że nigdy mi się to nie uda. Pamiętajmy o tym, że trawa jest zawsze bardziej zielona u sąsiada.
Zawsze podkreślam, że nie kocham Islandii, kocham Islandczyka, a to dwie odrębne sprawy. Nie wybrałam Islandii, ona wybrała mnie. Nie mam zamiaru się z nią szarpać, więc pogrywam trochę według jej reguł. I nigdy nie zapomnę, co powiedziała mi szwagierka mojej teściowej, która pochodzi z Niemiec, po kilku miesiącach mojego pobytu na Islandii i kilku drinkach: „If you can’t beat them, join them.” Każdego dnia staram się być trochę bliżej tej najcenniejszej rady, jaką dostałam na emigracji. 


Artykuły Agi, które polecam jako dodatkową lekturę:

  1. „A powiedz nazwę tego wulkanu!“
  2. Polka na Islandii. „Z bezradności potrafiłam opuścić kurs islandzkiego”

1 comment

  1. Myślę, że nie każdego stać na taką szczerość. I za to brawa dla Was. Często przedstawiamy wszystko w cukierkowych barwach. Może dlatego, że sami byśmy chcieli żeby to życie było takie kolorowe. Każda zmiana jest ciężka. Jeśli ktoś wierzy, że nie, to znak, że nigdy w życiu żadnej decyzji, która doprowadziłaby do zmiany nie podjął. A decyzji o emigracji to już wcale. I to prawda, że trawa u sąsiada zawsze piękniejsza, czy to na Islandii, czy w Polsce 😉

Comments are closed.