Oryginalna publikacja: 24.08.2018
Witajcie!
Dzisiejszy post będzie się trochę różnić od innych – jeśli jesteście tutaj by pooglądać zdjęcia to niestety mam złą wiadomość, ponieważ będą tylko moje przemyślenia. W momencie czytania tego postu jesteście pewnie po obejrzeniu mojego zdjęcia z lotniska, które udostępniłam na różnych portalach społecznościowych z małą zagadką dokąd tym razem się wybieram. Z tą informacją jeszcze chwilkę poczekamy, bo chciałabym najpierw opisać czemu ponownie wyjeżdżam.
Jak większość z Was wie lub też nie, jestem w trakcie studiów licencjackich. Jeszcze w liceum obiecałam sobie, że jak tylko będę miała taką szansę, to wyjadę na Erasmusa. Wtedy jeszcze w mojej głowie jedynym kierunkiem była Hiszpania, jako że nigdy wcześniej nie odwiedziłam Południa i nie ukrywam, chciałam zażyć trochę słońca i południowej kultury. Islandia, jako totalnie przeciwieństwo Hiszpanii znalazła się na mojej liście potencjalnych uczelni przez naprawdę niezły zbieg okoliczności – selekcję uniwersytetów opierałam w większości na wyglądzie budynków i wszelkich udogodnieniach. Takim sposobem na liście znalazła się Hiszpania, Islandia oraz Irlandia, w takiej właśnie kolejności. Niestety, pewnie wbrew wszelkim przekonaniom, nie byłam jedną z tych osób, które o Islandii marzyły latami i biły się o to miejsce, a szczęśliwie udało mi się dostać jedno z dwóch dostępnych (o dziwo dużo trudniej było dostać się do Hiszpanii).
Moją pasję i miłość do tego kraju natomiast zintensyfikowałam podczas samego Erasmusa. Islandia w moich oczach skutecznie obaliła mit surowego skandynawskiego kraju pokrytego lodem i pogrążonego w ciągłych ciemnościach. Islandczycy, wbrew wszelkim przekonaniom doskonale radzą sobie z brakiem słońca, choć zimą na niebie widnieje tylko przez około cztery godziny. Poznałam całkowicie inny świat, otwartych ludzi, a uniwersytet w Reykjaviku nauczył mnie tego, że studia mogą być naprawdę ciekawe i sprawiać przyjemność, materiał może zostać w głowie na dłużej, a opuszczenie jakiś zajęć nawet nie wchodzi w grę (z własnej woli!). Poza tym czas spędzony na wymianie uświadomił mi, że nigdy nie jest za późno na samorealizację oraz fakt, że w wieku 21 lat nie widziałam większości świata to wcale nic złego. Okres wymiany pokazał mi też, że jestem wystarczająco odważna, żeby samotnie wybrać się w podróż do Kanady, ale również żeby całkowicie zmienić własną hierarchię wartości.
Czemu ponownie zdecydowałam się na Erasmusa?
Po pierwsze – bo bardzo tego pragnę; po drugie – bo mam taką możliwość (Erasmus+ oferuje 12 miesięcy wymiany, z czego ja wykorzystałam wcześniej tylko 4); po trzecie – bo zwyczajnie warto!
Takim oto sposobem od razu po powrocie do Polski, na początku 2018 roku zdecydowałam się ponownie zaaplikować. Tym razem jednak szanse na wyjazd do pierwszej wybranej uczelni miałam nieco mniejsze – jako osoba, która wcześniej była na wymianie byłam brana pod uwagę w drugiej kolejności, natomiast z reguły studenci ostatniego roku mają pierwszeństwo wyboru (i to oni z reguły dostają miejsca na hiszpańskich uczelniach).
Tym razem, wśród moich wariantów znalazły się tylko kraje Północy: Islandia, Finlandia, Dania i Szwecja, a uczelnie wybierałam przede wszystkim na podstawie dostępnych programów i udogodnień na kampusie, takich jak stołówka, biblioteka czy nawet możliwość zakwaterowania.
W marcu otrzymałam informację, że dostałam się na uczelnię drugiego wyboru, czyli Turku University of Applied Sciences na Południu Finlandii, około 170 kilometrów od Helsinek.
Czy jest coś czego się obawiam podczas tej wymiany?
Oczywiście, że tak!
Najbardziej obawiam się tego, że na początku będę bardzo porównywać obydwie wymiany do siebie, choć jak wiadomo, tego robić nie można, bo kraje i otoczenie są zwyczajnie różne.
Poprzednio studiowałam na małym, prywatnym uniwersytecie, w jednej z najmniejszych stolic świata, a mieszkałam w dużym domu, razem z siedmioma osobami. Tym razem wybieram się do większego miasta, które nie jest stolicą, uniwersytet jest publiczny, a poza tym stawia bardziej na praktykę (w Polsce nie istnieją uniwersytety typu nauk stosowanych), ma kilka budynków, a mieszkać będę całkiem sama (po raz pierwszy w życiu).
Oczywiście, wyjazd będzie ogromnym wyzwaniem – cztery miesiące w kraju o innej kulturze, innym języku bez rodziny i przyjaciół oraz mnóstwo nauki z równoległym pisaniem polskiego licencjatu (w Skandynawii nie ma żadnej taryfy ulgowej dla zagranicznych studentów).
Wierzę jednak, że ten wyjazd da mi mnóstwo pozytywnej energii oraz siłę do ukończenia studiów i realizowania kolejnych celów.
Bałam się, ale teraz wiem, że będzie po prostu inaczej, co nie oznacza gorzej!
Podsumowując – wcześniej wspomniałam o presji zwiedzania świata, osiągania wielu rzeczy w młodym wieku. Często niepotrzebnie porównujemy się do innych, nie zauważając jak daleko sami doszliśmy.
Zaledwie miesiąc temu świętowałam swoje 21-sze urodziny, a ponownie pakuję swoje życie w dwie walizki i wyjeżdżam kompletnie sama do innego kraju (a w zasadzie już wyjechałam).
Słowem zakończenia – nie ma lepszego uczucia niż wychodzenie poza własną strefę komfortu, nigdy o tym nie zapominajcie!
Buziaki!
To co robisz i opisujesz jest zaraźliwe 😁i świat stoi przed Tobą z szeroko otwartymi drzwiami. Brawo 👏 dumna Ja💖